Przyznam się bez bicia, że często zdarza mi się wejść do
biblioteki bez konkretnego planu. Spędzam wtedy długie minuty wodząc dłonią po
grzbietach, analizując tytuły i czytając opis z tyłu książki. Czasem jednak
konkretnym motorem do wypożyczenia danej pozycji jest okładka. Niestety
nierzadko, zgodnie z dewizą „nie oceniaj książki po okładce”, lektura okazuje
się klapą i tragedią. Ostatnio jestem nieco ostrożniejsza w tej praktyce,
niemniej jednak w tej sytuacji nie mogłam się powstrzymać. „Tam, gdzie śpiewają
drzewa” kusiła ładną (może elfią?) dziewczyną w długiej sukni (średniowiecze!
Tak!), do tego z zagadkową miną. Tym razem mogę szczęśliwie powiedzieć, że
dewiza nie spełniła się, a mnie wciągnęła historia, osadzona w królestwie
Nortii i nie wypuściła ze swoich macek, póki nie przeczytałam ostatniej strony.
Viana ma wszystko, o czym mogła by zamarzyć dobrze urodzona
dama: klejnoty, pałac, a także ślub do zaplanowania, z młodzieńcem, którego
faktycznie kocha (co w tamtych czasach, stylizowanych na nasze średniowiecze,
było rzadkością). Sielanka ta oczywiście musi zostać zburzona, brutalnie i
agresywnie, jak na atakujących barbarzyńców przystało. Do walki z nimi stają
wszyscy mężczyźni w państwie, w tym ojciec i narzeczony Viany. Sama dziewczyna
również, chociaż początkowo nieświadomie, odegra ważną rolę w dziejach
królestwa. Czy Nortia zostanie wyzwolona? I czy dziewczyna odzyska utracony
spokój?
Historia, wykreowana przez Laurę Gallego, jest niesamowita.
Od pierwszej strony jesteśmy wciągnięci w wir wydarzeń, który wypuszcza nas
dopiero na samym końcu. Razem z Vianą przeżywamy upadek królestwa, przejmujemy
się nim, jakby była to nasza własna ojczyzna. Również opisy Wielkiego Lasu
należą do dobrze wykreowanych. Z łatwością wyobraziłam sobie miejsca pełne niespotykanych
roślin, zwierząt czy stworów. Bohaterowie są jasno nakreśli, Viana, chociaż
sprawiała wrażenie „irytującej damy w opałach”, przechodzi ogromną zmianę i tym
samym awansuje do grona moich ulubionych bohaterek. Impulsywna, uczuciowa i
jednak trochę niemądra i niemyśląca o konsekwencjach – mieszanka wad i zalet
sprawia, że z łatwością można się z nią utożsamić. . Jest tutaj także gratka
dla fanów relacji nauczyciel-uczeń. Poznajemy Wilka, ponurego rycerza, którego
ironiczne uwagi i przekomarzanki z dziewczyną sprawiały, że zaśmiewałam się na
głos. Do grona moich faworytów dołączył także Uri, z dziwnych i tajemniczych
powodów.
Jednym z większych atutów tej powieści była
nieprzewidywalność. Można by za to winić osobę odpowiedzialną za przygotowanie
opisu z okładki, bo zupełnie mnie zmylił. Jednak sama końcówka była dla mnie
wielkim zaskoczeniem i zapewniła mi melancholijny nastrój na następne kilka
dni.
Autorka zastosowała jednak dziwny zabieg, który może nie
przypaść wszystkim czytelnikom do gustu. Mianowicie, książka była podobna do
opowieści bajarza. Pasowały tam frazy „dawno, dawno temu” oraz „za górami za
lasami”. Następowały też często przeskoki czasowe, które trochę mnie irytowały
( w pewnym momencie nie mogłam doliczyć się wieku głównej bohaterki).
Książkę polecam wszystkim, którzy gustują w klimatach
średniowiecznych fantasy i mają ochotę przeczytać zupełnie inną historię. Myślę
jednak, że zupełni laicy w tym temacie też nie będą się nudzić.