środa, 30 października 2013

025. "Modliszka" Ireny Matuszkiewicz

Kiedy kolejna wędrująca, biblionetkowa książka wpadła w moje łapki, aż zatarłam je z zadowolenia (niemal jak tytułowa modliszka). Tytuł zachęcał, opinie czytelników także, więc czym prędzej zabrałam się do lektury. I co tam zastałam? Niestety, ot czytadełko na ciepły wieczór.
Irena Matuszkiewicz ma na swoim koncie sporo powieści, głównie zakrawających na tzw. „literaturę kobiecą”. Z wykształcenia filolog polski, z zawodu dziennikarka. „Modliszka” to jedna z jej nowszych powieści.

Główna bohaterka, Milena Płoszyńska to protetyczka po czterdziestce, którą poznajemy w dość niekomfortowym momencie życia. Okazuje się, że jej mąż, Lucjan spodziewa się dziecka z młodą Irminą o czym wiedziało całe grono przyjaciół bohaterki, ale nikt nie puszczał pary z ust. Sama zainteresowana dowiedziała się o tym przez przypadek, od starej znajomej, sąsiadki ciężarnej. I tu zaczyna się snucie naszej opowieści. Snucie, bo na moje nieszczęście książka nie miała rozdziałów. Ba, nie miała nawet gwiazdki oddzielającej poszczególne wątki. Jedyne na co mogłam liczyć to nieśmiałe spacje. Czułam się jak podczas leśnej gawędy starego druha. Bardzo przeszkadzało to w przyswajaniu książki, a także w robieniu jakichkolwiek przerw w czytaniu. Prawdopodobnie jak wielu innych czytelników lubię oderwać się od lektury dopiero wtedy gdy skończę rozdział – tutaj zostałam pozbawiona takiej możliwości.

Książka zawiera mniej lub bardziej szczegółową relację z kilku lat z życia Mileny. Opisywane są zgrabnie jej codzienne zwyczaje, przeplatane dygresyjkami i żarcikami. Narracja niby trzecioosobowa, ale czytelnik ma wrażenie, jakby opowieść snuła sama bohaterka. Irytowały mnie natomiast skoki czasowe, które dosyć często się zdarzały. Bywały miejsca, gdzie opowieść zostawała przesunięta o rok dalej, nie mówiąc już o licznych retrospekcjach. Kolejnym minusem był brak konkretnej historii, poruszane było tysiące wątków, żaden nie został tak naprawdę przeprowadzony do końca, po prostu wycięty fragment z życia. Uderzyło mnie to bardzo, gdy nie potrafiłam odpowiedzieć na pytanie „o czym jest ta książka?”

Główna bohaterka jest dość dobrze wykreowana, realistycznie z wachlarzem wad i zalet, podobnie jak Lucjan (który na swoje nieszczęście wcale nie budził we mnie współczucia, a taki chyba miał być zamysł autorki). Znacznie gorzej wyszła Joanna, synowa Mileny, która okazała się być ostoją dobra, cierpliwości i spokoju i zaczynała mnie drażnić zbyt zrównoważonym podejściem do życia. Było też kilka bohaterów o podobnych charakterach, co niestety przy długim i mozolnym czytaniu rzucało się w oczy. 

Małym smaczkiem dla mnie, rodowitej kujawianki, było pojawienie się nazwy „Bydgoszcz” i to parokrotnie, a sama akcja powieści miała miejsce w Toruniu. Urazy do tego miasta nie chowam (jak niby większość moich współmieszczan), więc cieszyłam się na myśl, że niedaleko coś mogło się rozgrywać.

Książka to zwyczajne czytadło, które na długo niestety nie zagości w mojej pamięci, niemniej jednak warto je przeczytać, gdyż wprowadza dozę optymizmu w ten szary i zimny październik. 

Powieść podłączam do aktualnego wyzwania trójki E-Pik: optymistyczna książka na jesienną chandrę.

poniedziałek, 28 października 2013

024. Trylogia "Delirium" Lauren Oliver


Delirium - Lauren OliverOstatnio moja blogowa historia nie była zbyt urozmaicona. Wszystko dlatego, że przepadłam w znanym cyklu, chwalonych przez blogerów pod niebiosa. Domyślacie się o czym mowa? Tak jest, chodzi o trylogię „Delirium” Lauren Olivier. Polecana mi już chyba przez każdego, modna i elegancko wydana przygoda Leny w świecie, w którym miłość jest zabroniona. Krótka uwaga informacyjna: w recenzji zawarte są opinie o wszystkich trzech częściach, bo uznałam, że nie ma się co rozdrabniać, więc jeśli nie chcesz natknąć się na spoilery (chociaż nie wierzę, że ktoś jeszcze dzieł pani Olivier nie czytał) to przeczytaj tylko początek.

 Poczynając już od tematu, książka zapowiadała się ciekawie – wynaleziono lekarstwo na miłość. Teraz jest to temat tabu, „zarażeni” są wytykani, szykanowani i unicestwiani. A o zarażenie wcale nie trudno – remedium można podać dopiero po ukończeniu przez kandydata 18 roku życia, a jak wiadomo to jest właśnie okres tych pierwszych zauroczeń. Główna bohaterka Lena, której dzielnie towarzyszyłam przez trzy tomy, oczywiście ulega zarażeniu. Oczywiście, bo w każdej książce dziać się coś musi. Szkoda tylko, że tak wolno. Pierwsze pół książki dziewczyna nawet nie poznaje swojego wybranka. Rozumiem, że zupełnie inny świat od naszego potrzebuje wprowadzenia, ale poczułam się przytłoczona ilością informacji. Interesował mnie natomiast sam zabieg, o którym niestety dowiedziałam się tylko, że „coś tam, pogrzebiemy w mózgu”. Książkę co prawda czytało się szybko i przyjemnie, bez zaskoczeń i z apetytem na część drugą.
 
Tom „Pandemonium” wprowadza nas od razu na głęboką wodę, gdyż opowiada dwie odrębne historie – co się stało od razu po wylądowaniu Leny w lesie i co ona robi ok. pół roku później. Pomijając fakt, iż nie znoszę skakania sobie po czasach akcji jak kucyk pony po zielonej łące to Lauren Olivier wyszło to całkiem zgrabnie. Na uczuciowy ring bohaterki wchodzi nowa postać – Julian, który początkowo wrogi, pod wpływem uroku osobistego Leny szybko zmienia nastawienie. Mimo, że mieliśmy właściwie powtórkę z rozrywki – obserwowanie kiełkującego uczucia to ta część podobała mi się bardziej niż pierwsza. Trochę więcej akcji, powiew nowych bohaterów i ciekawe opisy życia w Głuszy sprawiły, że książkę czytało się jeszcze szybciej i przyjemniej niż jej poprzedniczkę.
Wreszcie dochodzimy do „Requiem” czyli do wielkiej porażki i kompletnego braku pomysłu. Przyznam się uczciwie, że spotkałam się wcześniej z opiniami, że zakończenie trylogii pozostawia niedosyt i rozczarowanie, więc z premedytacją szukałam spoilerów z kim na końcu będzie Lena. I po raz pierwszy ich nie znalazłam. Zdziwiona takim stanem rzeczy przeczytałam i... załamałam ręce. O ile cała akcja szła płynnie, mimo ponownie, dwutorowej narracji to końcówka zburzyła cały ten trud. Miałam wrażenie, że autorka sama nie mogła się zdecydować, który z kandydatów jest lepszy i zostawiła furtkę dla obu. Biedni, wodzeni za nos, mężczyźni. Równie niepotrzebna była śmierć Raven, w dodatku pokazana w tak beznamiętny sposób. Bądź, co bądź była to jednak jedna z ważniejszych bohaterek.  Nie było to godne zwieńczenie trylogii i bardzo mnie zawiodło.

Słówko teraz o bohaterach. Przyznam się uczciwie, że żadnego nie polubiłam. Było ich w bród, a mi nie towarzyszyło ani jedno cieplejsze uczucie do któregokolwiek z nich. Lena przechodzi zmianę tak drastyczną, że aż nieprawdopodobną. Z grzecznej, cichej dziewczynki przemienia się w rebeliantkę, która nie zawaha się zabić. Również jej miłosne rozterki zupełnie mnie nie przekonywały. Za każdym razem kiedy wahała się kogo wybrać, ze znudzeniem wodziłam wzrokiem po tekście. Dalej, Alex – niby chłopak ideał. Silny, przystojny, opiekuńczy. Świetnie. A gdzie wady? Idealni ludzie nie istnieją, a on pozostał taki do końca, nie licząc dziwnych fochów w tomie trzecim. Hana – idealny przykład na to jak w prosty sposób obalić koncepcję całej książki. Okazuje się jednak, że remedium nie działa w sumie na nikogo, a Hana jest tego świetnym przykładem. Widziałam dużo potencjału w postaci Raven, której los niestety został brutalnie skończony, zanim zdążyła się rozwinąć. Jedyną postacią, którą trzymała poziom był Julian. Może to z mojej dziwnej sympatii do ofiar losu, ale był to jedyny bohater, którego przeżycia nie były mi obojętne. 

Język był prosty, bez żadnych lingwistycznych zawiłości. Czasem wielokrotne powtórzenia tych samym opisów były aż rażące, szczególnie słynnego „włosy w kolorze jesiennych liści”. Ładne porównanie, ale po przeczytaniu go dziesiąty raz zaczęłam się zastanawiać czy autorka nie zna innych określeń. 

Mimo tych wszystkich wad, których nie omieszkałam wytknąć, trylogię czytało się naprawdę przyjemnie i szybko, więc z czystym sumieniem mogę ją polecić, każdemu kto odnajduje się w klimatach antyutopii. 

Trylogię, a właściwie najchętniej jej drugą część, "Pandemonium" mogę z radością zaliczyć do październikowego wydania Trójki e-pik: książka z dwutorową akcją (teraźniejszość/przyszłość/przeszłość)

Obserwatorzy