Ta niepozorna książka przywędrowała do mnie przypadkiem – z
wymiany Biblionetkowej (za jej udostępnienie serdecznie dziękuję ktyrze) Jako
wielka fanka pierniczków i wszystkiego co z nimi związane, połknęłam ciasteczka
bardzo szybko. Nie spodziewałam się, że opowieści te, okraszone
bożonarodzeniowymi słodkościami będą zaliczały się do kryminałów.
Jak trzy różne autorki, tak trzy różne pomysły na powieść.
Nie wiem czy to reguła, ale jeżeli książka zawiera kilka opowiadań to im dalej
w las tym gorzej (kto czytał poprzednią recenzję, wie, że to już druga taka
sytuacja). Pierwsza część mnie pochłonęła, przez drugą przebrnęłam bez zbędnych
zachwytów, trzecia natomiast to mały koszmarek. Moment, chwila. Zacznijmy po
kolei.
Joanne Fluke uraczyła mnie delikatną (o ile to dobre słowo
określające kryminał) opowiastką o bohaterce, która posiada swoisty „radar”
wykrywania zwłok, ale, co najważniejsze, prowadzi cukiernię. W jej dorobku
znajduje się kontynuacja ( czy też początek?) przygód Hanny w tomie „Śmierć za
cukiernią”, po którą mam ochotę sięgnąć. Mimo, iż sam wątek zabójstwa nie był
zbyt rozbudowany (jak zawsze, początkujący autorzy myślą, że jeżeli zabójcą
będzie najmniej spodziewana osoba to czytelnik poczuję się zaskoczony. Nic
bardziej mylnego – czytelnik to szczwana bestia i już rozgryzł ten chwyt. Teraz
zaskoczeniem jest, kiedy to właśnie główny i pierwszy podejrzany jest winny.)
Jestem jednak skłonna wybaczyć to omsknięcie przez multum przepisów czekających
na mnie co rozdział. Ilekroć postać wspominała o jakieś potrawie, pojawiał się
jej przepis. Jako, że główna bohaterka prowadzi cukiernię... Resztę
dopowiedzcie sobie sami. Powiem na koniec tylko tyle, że z lektury książki
wyniosłam parę ciasteczkowych słodkości...
Laura Levine debiutowała (tak przynajmniej wmawia mi dobry
wujek Google) opowiastką o pierniczkach. Chcąc, nie chcąc – było niestety to
widać. Styl był prosty, momentami nawet za, główna bohaterka głupkowata, a
intryga odrobinę żenująca. Akcja dzieje się w ośrodku dla emerytów, gdzie ginie
jeden z playboyów (emerycki Cassanova, serio?). Podejrzane jest oczywiście
multum kochanek, młoda narzeczona i rzesza innych osób. Opowiadanie nie
pasowało mi do poprzedniego zupełnie, gdyż jedynym nawiązaniem do tytułowego
pierniczka było przedstawienie gwiazdkowe, które wystawiali mieszkańcy osiedla.
Szybko przebrnęłam przez te kilkadziesiąt stron, chyba bardziej z chęci
zakończenia niż z prawdziwej ciekawości.
Jednak prawdziwa tortura była dopiero przede mną. Leslie
Meier nie jest świeżynką w literaturze kryminalnej, ale chyba zdążyła zapomnieć
o co w tym wszystkim chodzi. Obiecane na okładce zabójstwo otrzymujemy pod
koniec opowieści, a jedyną reakcją wszystkich bohaterów jest „O, zwłoki”.
Żadnych empatycznych uczuć, przerażenia czy chociaż zaskoczenia. Pierniczek
pojawia się tylko jako ciastko w sklepie i oczywiście nie ma żadnych przepisów.
Ważniejsza jest rozpacz głównej bohaterki, że syn nie przyjedzie na Święta.
Jeżeli będziecie mieli okazje sięgnąć po tą pozycję, nie wahajcie
się, ale – uwaga – polecam tylko pierwsze opowiadanie. Za ewentualne
rozczarowanie pozostałymi nie biorę odpowiedzialności. A jeśli chcesz dobry
kryminał to polecam Agathę Christie.
Ocena: 3/6
Tytuł brzmi ciekawie, choć okładka nie zachęca. Przynajmniej mnie. No i jak większość, nie bardzo jestem zwolenniczką opowiadań. Te dodatkowo w ogóle mnie nie zachęcają. Już wiem co sobie zaznaczę jako "nie jestem zainteresowana". :) Co więcej, na bNetce książka ma bardzo niską średnią ocen.
OdpowiedzUsuńTaaak, niestety tą niską średnią zauważyłam dopiero podczas oceniania. Tak to bym się tak nie pchała...
UsuńOkładka i tytuł przyciągają uwagę. Nie słyszałam ani o autorce, ani o książce, a że lubie poznawać nowych to pewnie bym przeczytała. Jednak skoro piszesz ze jest to książka niskich lotów, nie będę tracić na nią czasu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Odpuszczę sobie tę książkę:)Okładka wygląda bardzo fajnie, ale skoro treść jest słaba...
OdpowiedzUsuń