Książka została wypożyczona przypadkiem. Stała sobie
niewinnie w dziale z fantastyką i zachęcała. Autor ani tytuł nieznany, ale
lektura nie miała imponującej grubości, więc pomyślałam: „Ah, zaryzykuje!”.
„Imperium mrówek” brzmiało dumnie, ale ostatnia rzecz, której się spodziewałam
to fakt, że książka będzie o... mrówkach! Bernard Werber został doceniony, a
cała trylogia („Imperium” to tylko wstęp do koszmaru) czytana chętnie i
namiętnie. Fenomen, którego nie potrafię pojąć.
Powieść zaczyna się niewinnie, bohaterami są ludzie i nic
nie wskazuje na to, że w przyszłości się to zmieni. Mamy Johnatana, który
odziedziczył mieszkanie po wuju z jednym drobnym zastrzeżeniem: ma nigdy nie
chodzić do piwnicy. Nagle nie wiadomo skąd, znajdujemy się w mrowisku i przez
kilkanaście stron raczą nas opowieścią, o tym jak mrówka chodzi i rozmawia z
innymi przedstawicielami swojego gatunku. Potem znowu przenosimy się do
mężczyzny i jego rodziny. Takie skoki, ku mojemu niepokojowi zdarzały się coraz
częściej, a mrówki zaczęły przeważać nad ludźmi. Po pewnym czasie marzyłam już
tylko, żeby książkę skończyć, odłożyć i nigdy do niej nie wracać.
Werber stworzył prawie naukową książkę o insektach, nie
przewidział jednak tego, że będzie ona strasznie nużąca. Opisy godów, budowy mrowiska
czy sposobu zwalczania wrogów mogą zaciekawić entomologa, a nie zwykłego
czytelnika. Po stu stronach miałam serdecznie dość słowa „żuwaczki”, które
okazało się być drugim najczęściej występującym słowem (pierwszym była
„mrówka”).
Jedyną rzeczą, którą mogło uratować tę książkę byłoby dobre
zakończenie wątku o piwnicy. Jednak tak nieprawdopodobnego i bzdurnego końca
nie przewidziałam. Wszelkie logiczne wyjaśnienia umarły śmiercią naturalną.
Ostatnie strony sprawiły, że jak najszybciej pobiegłam do biblioteki oddać tej
wątpliwej jakości fabułę w ręce kogoś innego.
Plusem, którego się dopatrzyłam było uświadomienie
czytelnika, że mrówki to też istoty, które czują i próbują znaleźć swoje
miejsce w tym ogromnym wszechświecie. Kiedy wyszłam na ogród i zobaczyłam taką
mrówkę to zrobiło mi się jej chwilowo żal.
Nie potrafię z czystym sercem polecić tej pozycji
komukolwiek, chyba, że zapalonym entomologom (chociaż ci pewnie by wytknęli
wszystkie nieścisłości dotyczące tych bezkręgowców).
Ocena: 2,5/6
Książkę zaliczam do aktualnego wyzwania Trójki e-pik:
książka z rozbudowanym wątkiem żywiołu. O tak, ziemi było tam stanowczo ZA
dużo.
Nienawidzę mrówek i nie chce nic czytać na ich temat, dlatego tym razem spasuje.
OdpowiedzUsuńPo Twojej recenzji nie zamierzam się nawet do tej książki zbliżać :D
OdpowiedzUsuńCóż, mrówek raczej nie darzę szczególną sympatią, a i recenzja niezbyt zachęca, więc książkę sobie zdecydowanie odpuszczę ;)
OdpowiedzUsuńNie przepadam za owadami, budzą we mnie wstręt. Takie przeskoki akcji są dobre, ale tylko wtedy, kiedy są zrozumiałe. Ta książka fenomenem? Niemożliwe!
OdpowiedzUsuńMiałam te książkę w planach, bo na jednym blogu była oceniona na 5, ale po Twojej ocenie i recenzji jeszcze się zastanowię:)
OdpowiedzUsuńJa po okładce spodziewałabym się raczej thrilleru psychologicznego :) Może kiedyś sięgnę, z czystej ciekawości, ale jak na razie nie mam takiego zamiaru.
OdpowiedzUsuńI już wiem, co omijać. :)
OdpowiedzUsuńoj na pewno nie przeczytam.
OdpowiedzUsuń;))
pozdrawiam :)
A wiesz, widziałam tę książkę w księgarni i nawet mnie zainteresowała. Pewnie dlatego, że bardzo lubię owady. Ale po takiej recenzji minie trochę czasu, zanim znowu o niej pomyślę. ;)
OdpowiedzUsuńNa pewno nie przeczytam. Nienawidzę insektów :( Pozdrawiam, Livresland.blogspot.com :*
OdpowiedzUsuń